Blanka – AKTUALIZACJA
Leczyłam się u doktora Barczentewicza jakiś czas temu (rok 2011,2012) i cieszę się, że względnie szybko do niego trafiłam.
Wiedziałam, że mogę mieć problemy z poczęciem dziecka, bo miałam zdiagnozowaną endometriozę i byłam po laparotomii, na skutek pęknięcia torbieli czekoladowej i wylania do otrzewnej. Po rozpoczęciu leczenia wyszło, że mam duże nietolerancje pokarmowe. Dr zdiagnozował jeszcze chorobę Hashimoto, za wysoką prolaktynę, za niski progesteron w niektórych cyklach. Przeszłam na dietę, zaczęłam brać leki na wyrównanie hormonów i na endometriozę. Skierował mnie również na laparoskopie do szpitala w Warszawie, gdzie kolejny naprotechnolog zrobił kawał dobrej roboty przywracając wnętrze mojego brzucha do stanu normalności, a nie było to proste. Nie wiem, czy to na skutek endometriozy, czy przebytej laparotomii – miałam bardzo dużo zrostów. Jajniki, jajowody w zroście z jelitami. To wszystko w częściowym zroście z otrzewną. Strzępki jajowodów posklejane z jajnikami.. Jeden wielki zlep. Prawie to wszystko udało się jakoś rozplątać, usunąć ogniska endometriozy i torbiel czekoladową. Niedrożny jajowód – udrożniono.
Po powrocie z Warszawy, wróciłam do przychodni w Lublinie … i miesiąc za miesiącem nic się nie działo. Niby po laparoskopii, powinno być już z górki, a u nas wciąż cisza, dziecko się nie pojawiało. Od Dr wychodziłam albo mega przygnębiona albo zła 😉 – ciągle nic. W listopadzie minął rok od laparoskopii. Poszłam kolejny raz skontrolować owulację. Niby wszystko wyglądało dobrze, pęcherzyk pękł, śluz płodny był. Wyszłam skwaszona z gabinetu, myśląc sobie, że pewnie znów nic z tego, skorojuż od miesięcy tak chodzę i chodzę i niczego konstruktywnego nie wychodziłam 😉
A tymczasem coś zaskoczyło i nasze pierwsze dzieciątko pojawiło się u mnie pod sercem. Gdy na tescie ciążowym zobaczyłam dwie kreski, z emocji dostalam takiej wibracji rąk, że myślałam, że go nie utrzymam ;). W następnych dniach porobiłam badania krwi. Beta rosła pięknie, progesteron w porządku – jak nie u mnie. Nie podejrzewając żadnych negatywnych scenariuszy umówiliśmy się do Dr na wizytę. Wypadała na przełomie 6/7 tygodnia. Poszliśmy – no i klops. Zarodek był 2x za duży, jak na ten etap ciąży, serduszka jako takiego nie było. Były jakieś przepływy, ale to na obrzeżu zarodka, Dr podejrzewał, że to może jakieś wynaczynienie, czy coś w tym stylu. Przypominam, że miałam monitorowane cykle, wiedziałam z dokładnością do 2 dni kiedy była owulacja i jaki jest wiek ciąży, a obraz usg w ogóle nie pasował do niczego…. Wyszliśmy z konsternacją z gabinetu, z przykazem, żeby przyjść za tydzień.
Za tydzień nie było lepiej. Owszem wielkość zarodka już się prawie zgadzała, tylko teraz dla odmiany była troszkę za mała. Pęcherzyk był rozciągnięty, wręcz rozwleczony…. a serduszko biło, ale teoretycznie za wolno, bo tylko 60x na minutę, a powinno ponad 100. Dr zasugerował spokojnie, że dziecko może przeżyje, ale może mieć wadę serca…… Kazał przyjść za 2 tyg. dając też delikatnie do zrozumienia, że niewykluczone, że ciąża może się rozwiązać samoistnie ( czytaj: poronienie). Przemilczę, co się działo w naszych głowach …..
I tak czekaliśmy.. W sercu tliła się modlitwa – Boże, wiem, że to dzieciątko od Ciebie wyszło i do Ciebie należy. Wiem też, że wszystko wskazuje, że niedługo do Ciebie wróci…. ale czyy… nie dałoby rady zostawić go z nami, teraz i tutaj… na Ziemi, czy nie uczyniłbyś tego dla nas? Jeśli zdecydujesz inaczej, przyjmiemy wszystko na klatę, tylko bądź wtedy blisko, bo bez Twojej siły nasze serca tego nie wytrzymają ;((..
I poszliśmy za te dwa tygodnie, z duszą na ramieniu. Podczas badania ze strachu nie dałam rady patrzeć w monitor. Zamknęłam oczy, odwróciłam głowę i czekałam na informacje, że niestety się nie udało, że kruszka, której bijące serduszko już widziałam, nie żyje…
a tymczasem Dr zawołał męża, żeby zobaczył piękną fikającą dzidzię … Wszystkie wymiary odpowiednie do wieku ciąży, po spłaszczonym pęcherzyku ani śladu- był równy, okrągły, a serduszko stukało ponad 160 razy na minutę… Dr stwierdził, że wszystko jest w porządku i on nie umie tego wyjaśnić, bo to ostatnie usg, w ogóle nie wynikało z tych poprzednich.
Kochany, Mocny Bóg ocalił nas…
Dziękuję też wszystkim osobom, które modliły się w naszej intencji :*.
Jeśli chodzi o drugą ciąże. Decyzję o rodzeństwie dla córeczki podjęliśmy szybko, bo jak miała ok. 3 miesięcy. Biorąc pod uwagę nasze poprzednie przejścia, moją endometriozę, stwierdziliśmy, że i tak, zajmie nam to trochę czasu, więc trzeba iść za ciosem :). Jak się poźniej okazało, drugie dziecko pojawiło się szybko i w najmniej spodziewanym momencie. Udało się w trzecim cyklu starań, który już zdążyłam spisać na straty bo:
– wszyscy mieliśmy jakąś infekcję, najpierw z gilem pod nosem chodziłam ja, później sprzedałam córce, a na końcu załapał się mąż 😉
– cykl był jakiś długi, wolno się rozkręcał, dzień 'peak’ był tydzień później niż zwykle..
Nie poszłam nawet skontrolować owulacji, chociaż miałam takie zalecenie. Byłam przekonana, że pęcherzyk na 100% nie pękł. „Pewnie zrobi się z niego torbiel czynnościowa, to dostanę progesteron w przyszłym miesiącu, to się wchłonie” – i tak, z planem działań na najbliższe tygodnie, czekałam sobie spokojnie na okres ;)), którego nie dostałam, bo w moim brzuchu niepostrzeżenie instalował się już Mikołajek :).
Czas starania się o maluchy i walki z niepłodnością jest przeszłością, ale nadal wywołuje u mnie wielkie emocje i współczuje parom, które muszą się z tym borykać. Wiem ile mnie to kosztowało psychicznie i fizycznie.
Dlatego proponuję naprotechnologię chociażby pod rozwagę dla wszystkich tych, którzy pragną dziecka, a z różnych powodów nie mogą go mieć ot, tak. Wiem, że nie wszystkim pomoże, ale skoro mi pomogła (a uważam się za dość specyficzny i niełatwy przypadek ;)), to wielu innym też jest w stanie pomóc. U nas leczenie trwało ok. półtora roku, wiec zajęło trochę czasu. Z drugiej strony, są przecież pary, które starają się latami i wraz bez efektu, więc te nasze półtora roku, chyba jednak nie było jakoś strasznie długo, chociaż w tamtym czasie wydawało mi się wiecznością. Bywały momenty, że chciałam zrezygnować. Jakaś dieta drakońska, leki, zastrzyki w brzuch, czopki, znaczki, obserwacje, a tu i tak co miesiąc pojawia się okres… Po co mi to wszystko!?? – myślałam. Ale jakoś daliśmy radę. Dzisiaj cieszymy się sobą nawzajem 🙂
Pozdrawiamy
O, J, B, M Kowalscy
Chcielibyśmy przedstawic naszą Kruszkę :). Urodziła się 18-08-2013, w niedzielę, ponadto w czepku ;). Ważyła 2760g, długości: 53cm. Poród zakończył się cesarskim cięciem, gdyż Malutka owinęła się pępowiną i zaczeło jej niebezpiecznie skakać tętno. Dzięki Bogu wszystko dobrze się skończyło, dostała 10 pkt.
BARDZO DZIĘKUJEMY ZA NASZ CUDZIK! :))
Pozdrawiamy 🙂
B & O & J